Od czasu ostatnich wyborów przypomniało mi się, że kiedyś interesowałam się odrobinę polityką. Nie to, żeby jakoś z zacięciem, skupiałam się raczej na kampaniach wyborczych i mechanizmach w nich wykorzystywanych. Żeby nie było zbyt poważnie zerkałam sobie czasem na Szkło Kontaktowe. Tak się też stało w ostatnich dniach. Bodajże w środę zachciało mi się politycznej rozrywki, siadłam przed telewizorem i… Jakież było moje zaskoczenie, gdy usłyszałam fragment wypowiedzi pana Jerzego Zelnika na temat in vitro. Zatkało mnie. Skomentowałam sprawę w kilku soczystych słowach mojemu M., ale to nie wystarczyło. Postanowiłam podzielić się z Wami moim oburzeniem.
Zacznijmy od słów pana Zelnika: „To jest kwestia oszczędzania tych zarodków. Dla niektórych coś takiego małego to nie jest człowiek. Dla mnie to jest człowiek. A my traktujemy to jak jakiś śmieć. Rodzą się z tego in vitro liczne dzieciaki koszmarnie chore, połamane.”
Pierwszy podstawowy problem to taki, że za komentowanie kwestii medycznych biorą się ludzie nie mający pojęcia o niepłodności, jej złożoności zarówno na poziomie farmakologii jak i emocji towarzyszących chorym. Bo każdy, kto choć raz miał styczność z niepłodnością w ogóle wie, że pan Zelnik o temacie nie ma najmniejszego pojęcia. I brednie opowiada, za które później w obliczu linczu społecznego – przeprasza dodając znamienne i kluczowe słowo „czasem”. Więc mamy takie zdanie: „Rodzą się z tego in vitro czasem liczne dzieciaki koszmarnie chore, połamane”. Prawda, że „czasem” robi ogromną różnicę? A mnie się wydaje, choć specem w temacie statystyk nie jestem, że czasem rodzą się dzieci z wadami genetycznymi niezależnie od formy ich poczęcia.
Czy można powiedzieć o zarodku „coś”, „śmieć”? Czy pan Zelnik rozmawiał kiedykolwiek z kimś, kto z procedury IVF skorzystał? Czy wie, jak niepłodni do zarodków podchodzą? Wiem, jak podchodzę ja, mój mąż, inni niepłodni, których poznałam oraz bliscy osób zmagających się z niepłodnością. Zarodek jest życiem, szanujemy to życie. Jak? Proponuję poczytać blogi niepłodnych i skontaktować się z klinikami leczenia niepłodności. Nie wiem, czy wszędzie tak jest, ale wiem, że dla nas ważne jest, co się z naszymi zarodkami stanie.
Pozwolę sobie jeszcze odnieść się do znamiennych zaleceń aktora – doktora, w których na niepłodność radzi naprotechnologię porównując ją do leczenia ziołami i ogłaszając tę formę jako dłuższą, ale bardziej skuteczną niż in vitro, które aktor porównuje do antybiotyku.
Cóż, panie Jerzy, na grypę, złamania, nowotwory, zaburzenia psychiczne polecam ziółka. Pomogą na wszystko. A znam się na tym – jestem wszak niepłodną blogerką 😉
I jeszcze jedno zalecenie w kontekście niedomagania, którego pan Zelnik stał się ofiarą – milczenie jest złotem. Jakby zioła zawiodły, polecam trzymać się po prostu tej zasady.
P.S. Nasze dziecię ma się dobrze, waży już 2,7 kg i szykuje się na ten świat. Połamane, czy nie – jest kochane przez swoich rodziców, którzy zdecydowali się na „antybiotykoterapię” i zrobią to ponownie niezależnie od tego, kto będzie wskazywał granice wolności w tym kraju.